Może przez chwilę i tak było, ale w ubiegłym roku ten stan rzeczy zdecydowanie się skończył i obecnie różne jaskinie hazardu wyrastają jak grzyby po deszczu. Szczególnie jest to widoczne w dużych miastach. Np. w Krakowie są ich setki i dzisiaj, mimo pewnych szykan i obostrzeń celno-skarbowych, w zasadzie mało kto się przejmuje legalnością tego procederu. Skąd ten nieoczekiwany zwrot w sprawie? W 2013 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zakwestionował rygorystyczność polskiej ustawy hazardowej z 2010 roku i decyzja ta, mimo obiekcji i oporu naszych czynników rządowych, otworzyła w pewnym sensie rynek dla działających 24 godzin na dobę punktów z automatami do gier o niskich wygranych. Dodatkowo rozwojowi tego zjawiska sprzyja fakt, że takie przybytki nie są kasynami i w sprawie ich lokalizacji nie jest potrzebna opinia władz samorządowych. I tak to się kreci.
Hazard niejedno ma imię
Mówiąc o hazardzie trzeba wiedzieć, że to nie tylko automaty do gry. Szeroko patrząc na ten biznes należy do niego zaliczyć również ruletkę, bingo, gry w karty, wyścigi konne i psów, oferty internetowe a nawet takie jego namiastki jak totolotek, konkursy audiotele czy przeróżne loterie. Od wszystkich tych form hazardu, często na pozór niewinnych, można się uzależnić. I taka jest również rzeczywistość lubańska.
- Osoby, które mają w sobie żyłkę hazardzisty a jednocześnie większe poczucie odpowiedzialności lub mniej odwagi wybierają lotto, konkursy audiotele, tzw. zdrapki czy niedrogie loterie – powiedziała Ziemi Lubańskiej w minionym roku kompetentna osoba z lubańskiego saloniku prasowego. – Zdarza się jednak, że część z tych osób traci w pewnym momencie kontrolę nad swoimi emocjami, a chęć zysku i dreszczyk związany z ryzykiem biorą górę. Wówczas wydają coraz więcej pieniędzy na kupony totka i zdrapki. Zdarzają się klienci, którzy przychodzą po kilka razy dziennie aby zagrać. Czasem szukają tylko pretekstu. W sumie gra coraz więcej ludzi i coraz więcej się uzależnia – puentuje nasza rozmówczyni.
I nie myli się. Coraz więcej mamy zainteresowanych hazardem wśród młodzieży, dorosłych i emerytów, ale również rozwija się baza tego biznesu. Jak udało się nam ustalić, na terenie Lubania funkcjonuje 21 punktów prowadzących zgodnie z procedurami działalność gospodarczą, w której istotną rolę odgrywają różne gry losowe. To dużo, zdecydowanie za dużo jak na ponad 20 tys. miasto, zwłaszcza że podobne punkty istnieją w Olszynie, Świeradowie-Zdroju i innych miejscowościach naszego powiatu.
Powaga sytuacji
Ktoś zapewne zapyta, dlaczego temat ten tak ostatnio absorbuje uwagę opinii publicznej. Odpowiedź jest tu krótka: to skala zjawiska, problem uzależnienia od hazardu i jego wręcz dramatyczne skutki dla ludzi i całego społeczeństwa. Z badań przeprowadzonych w 2012 roku, a więc sporo czasu przed obecną erupcją hazardu, wynika, że ponad 50 tys. Polaków uzależnionych jest od gier hazardowych a ponad 200 tys. narażonych bywa na tę przypadłość. Najbardziej zagrożone są osoby poniżej 18 roku życia. Statystyki nie kłamią. 7 proc. uczniów ostatnich klas gimnazjów przyznaje, że korzysta z hazardu internetowego przynajmniej raz w tygodniu, a w szkołach ponadgimnazjalnych szacuje się, że problem dotyczy już 35 proc. ogółu. Obecnie dane te są zapewne dużo bardziej zatrważające. Skalę tego zniewolenia dostrzega coraz więcej organów państwa, organizacji pozarządowych i związków wyznaniowych. Proponują szeroko rozumianą profilaktykę, ośrodki terapii i leczenia uzależnienia. Problem tylko w tym, żeby dostrzec u siebie symptomy tego nałogu, przyznać się do niego i poprosić o pomoc w walce z nim.
Biografia hazardzisty
O hazardzie, jego przyczynach i skutkach, można by długo mówić, ale nic tak nie trafia do świadomości ludzi jak konkretne doświadczenia ofiary takiego uzależnienia. Ten poglądowy przykład został zaczerpnięty ze strony PoradnikZdrowia.pl i dotyczy dramatycznych losów 40-latka.
„Jacek odkrył istnienie salonów bukmacherskich w 2003 roku. Właśnie otworzył się pierwszy tego typu punkt w jego miasteczku.
- Zapowiadało się fajnie. Zakłady były tanie, bo po 2 zł, a ja znałem się na sporcie – opowiada. – Zaglądałem tam codziennie. Żona i córka myślały, że takie mam hobby. Ja również tak to traktowałem. Na pozór nic złego nie robiłem, nie piłem, jeszcze wtedy nie przegrywałem dużych sum. Nie było się czym martwić. A jak wygrywałem, pieniądze przeznaczałem na rodzinę. Była więc z tego korzyść – dodaje.
Pewnego dnia, jakieś 2 lata po tym, jak pierwszy raz nasz bohater zajrzał do bukmachera, po pracy wraz z kolegami poszedł na piwo. W lokalu był automat. Spróbował raz, drugi, trzeci. Nim się zorientował, grał codziennie, obstawiając coraz większe sumy.(…)
- Za jednym zamachem byłem w stanie przegrać kilka pensji. Tego samego dnia pożyczałem więcej pieniędzy i je przegrywałem. Kiedy grałem, cały świat przestawał istnieć. Byłem tylko ja i maszyna. Towarzyszyły temu ogromne emocje.(…) To mnie w dziwny sposób nakręcało, jakbym był na haju – wspomina.
Zaczęły się Jackowi kończyć oszczędności, więc podbierał je ze środków rodzinnych. Raz ukradł żonie ze skrytki 3 tys. zł. Bał się, że odkryje kradzież. Postanowił pożyczyć w banku pieniądze, by oddać żonie. Jakimś cudem przez kilka tygodni nie zorientowała się, że ich nie ma w książce, w której trzymała je na czarną godzinę. Jacek dobrze pamięta tamten dzień. W drodze z banku do domu skręcił do lokalu.
- Nogi same mnie poniosły – wspomina. – I przegrałem kilka tysięcy, innym razem wyciągnąłem z konta pieniądze na nasze wspólne wakacje. Zacząłem okropnie kłamać, by ludzie pożyczali mi pieniądze. Byłem w stanie w kilka sekund wymyślić takie kłamstwa! Że ktoś umarł i nie ma na pogrzeb, że teściowa jest chora i trzeba ją ratować (…)
Przez 6 lat grania Jacek kilka razy przyznał się żonie do uzależnienia i długów. Przepraszał, obiecywał poprawę, a ona mu wybaczała. Wyciągała z tarapatów. Nie grał przez tydzień, a potem wracał do salonu gier jeszcze bardziej spragniony grania. Jacek doprowadził się do takiego stanu, że nie mógł już jeść, męczyła go bezsenność, miał lęki, odczuwał chroniczne przerażenie.
- Zachowywałem się jak zaszczute zwierzę. Zaszczute przez samego siebie – tłumaczy. – W ubiegłym roku, zaraz po sylwestrze zaczęło docierać do mnie, że coś ze mną jest nie tak. Wcześniej żyłem w przeświadczeniu, że gram dla rodziny, żeby wygrać i ich uszczęśliwić. Tego dnia grałem od 6 rano do 22. Po tym maratonie byłem strzępem człowieka.
Następnego dnia w internecie znalazł forum o hazardzie. Ludzie radzili mu, gdzie się udać po pomoc, jak się ratować. Poszedł do poradni. Podczas rozmowy z terapeutką usłyszał, że ona nie leczy hazardzistów, tylko narkomanów i alkoholików. Wrócił do domu i kolejny raz przyznał się żonie do długów i hazardu. Tym razem, jak podejrzewał, ona powiedziała „dość”. Wyrzuciła jego ubrania na klatkę schodową.
- Spakowałem do plecaka te ciuchy i wyszedłem z domu. Poszedłem na stację kolejową i tam przenocowałem. Następnego dnia żona zadzwoniła do mnie i powiedziała, że to koniec, że odchodzi – dodaje.
W lutym ubiegłego roku firma Jacka została rozwiązana. Stracił pracę. To go dobiło, bo tylko praca dawała mu nadzieję, że spłaci długi i się wyleczy.
- Wtedy postanowiłem zagrać się na śmierć – opowiada. – Nie mogłem patrzeć na swoje odbicie, kiedy widziałem je w witrynie sklepowej. Wyciągnąłem ostatnie 2 tys. zł. Wyłączyłem telefon i zacząłem grać. Nie czułem już nic. Potem poszedłem do lasu, zdjąłem pasek i założyłem sobie pętlę na szyi. Myślałem o żonie, córce, o tym, jak je kochałem, o tym, jak kocham życie. Wysłałem pożegnalny sms. To była moja ostatnia prośba o pomoc. Policja szybko mnie odnalazła. Uratowali mnie i zawieźli do szpitala. Bratowa pomogła znaleźć zamknięty ośrodek dla uzależnionych. W czerwcu wróciłem z terapii i nie gram. Żona zabrała córkę i przeniosła się do innego miasta, do rodziców. Zostałem w pustym mieszkaniu, sam. Czuję się jak wyrzutek, nie mogę znaleźć pracy, bo w miasteczku wszyscy wiedzą o sobie wszystko…
(RF)
Z dnia: 2015-01-15, Przypisany do: Nr 1(504)