Moje spotkanie z Janem Pawłem II
Pewnie każdy z nas ma jakieś wspomnienia związane z osobą bł. papieża Jana Pawła II. Wielu znało go, spotkało osobiście, jeszcze w "czasach polskich", gdy był księdzem, biskupem, kardynałem. Wielu chciało go osobiście spotkać już tam, hen w Watykanie i z reguły każdemu, kto tego pragnął, udawało się. Nie było to aż takie trudne, ponieważ sam Papież próbował dotrzeć z Dobrą Nowiną do każdego człowieka. Osobiście nigdy nie spotkałem biskupa, czy kardynała Wojtyły. Gdy się urodziłem, od dwóch lat był już papieżem. Moim marzeniem było spotkanie z nim. W 1996 roku po raz pierwszy udałem się do Rzymu, jako najmłodszy uczestnik wycieczki maturzystów z mojej szkoły (byłem w I klasie). Na Placu Św. Piotra były setki osób. Jan Paweł II wiele razy przejeżdżał między sektorami. W pewnym momencie ktoś z dotykających jego dłoni zahaczył o pierścień, a ten zsunął się z papieskiej dłoni. Papamobile zatrzymało się niedaleko nas, ks. Dziwisz wyszedł z samochodu podniósł pierścień, ucałował i podał Ojcu Świętemu. Papież uśmiechnął się do nas i rzekł: "Dziękuję, chłopaki, że nie zabraliście mi pierścienia, bo tu, na placu, mam tylko ten jeden". Następnie, spoglądając na nasz transparent, dodał: "Polkowicom można ufać...". To spojrzenie, ten uśmiech, te słowa i te pół minuty między nami, były jak niesamowita przygoda z "najwspanialszym ze zwyczajnych ludzi". Później było jeszcze osiem podobnych spotkań (sześć w Rzymie i dwa w Polsce - Legnica i Bydgoszcz), które utkwiły w pamięci i w sercu. Dziewiąte było już nieco inne... Zaraz po maturze byłem w Rzymie z nieżyjącym już ojcem duchownym legnickiego seminarium ks. Markiem Adaszkiem. Dawny rzymski student zabrał nas na Oazę III stopnia, na miesiąc do Wiecznego Miasta, tuż przy murach Watykanu. Liczne znajomości sprawiły, że na placu św. Piotra i w bazylice byliśmy niemal codziennie, poznając wiele zakamarków, urzędów i osób (m.in. kard. Józefa Ratzingera). Najpiękniejsze były wszystkie środowe audiencje i niedzielne spotkania z Janem Pawłem II. Ponieważ parafia, w której mieszkaliśmy, jest nazywana "papieską parafią", były także dwie prywatne audiencje i przesyłka od papieża w ostatnich dniach naszego pobytu w Rzymie. Atmosfera tych kilkuminutowych spotkań była niezwykle radosna i ciepła, jednak samo przebywanie w obecności Namiestnika Chrystusowego powodowało, że człowiek tracił mowę. Na pytania Ojca Świętego odpowiadaliśmy tylko "tak" lub "nie", co skwitował On jednym zdaniem: "Jesteście mało rozmowni; chyba mnie nie lubicie...". Wtedy trochę się "rozkręciliśmy", ale to zasługa samego Papieża, który poprosił nas o jedną zwrotkę "najbardziej oazowej pieśni" i sam zaczął "Barkę". To pierwsze spotkanie odbyło się 1 września 1999 r., po audiencji, na tyłach Auli Pawła VI, drugie - dwa tygodnie później, po audiencji, za bramą dzwonów, gdy Następca św. Piotra wracał z watykańskiego placu. Ostatnie miało miejsce podczas XV Światowych Dni Młodzieży, które odbyły się w Jubileuszowym Roku Świętym w Rzymie. Wtedy, jako klerycy po I roku seminarium, udaliśmy się na 26 dni do Włoch. W piątek, 18 sierpnia 2000 roku, zostaliśmy zaproszeni do letniej rezydencji papieża w Castel Gandolfo, gdzie Ojciec Święty o poranku sprawował dla nas i naszych włoskich przyjaciół Mszę św., podczas której służyliśmy jako ministranci. Jan Paweł II był bardzo zmęczony i słaby. Po Eucharystii było krótkie spotkanie, podczas którego papież pytał nas o imiona i miejscowość, z której pochodzimy. Wiedział, że jesteśmy z diecezji legnickiej, ale o wiele lepiej znał nasze miasta, niż się spodziewaliśmy. Gdy klęczałem przy papieskim tronie, przedstawiłem się i powiedziałem "Polkowice". Więcej nie dało się wydusić. Ojciec Święty uśmiechnął się i powiedział: "O, ten na miedzi siedzi", po czym stukając palcem w mój nos, a przy tym - chyba niechcący - przetarł mi okulary. Na szkle powstała smuga. Koledzy żartowali, bym jej nie wycierał, to kiedyś będę miał relikwie. Dziś żałuję, że wtedy wytarłem to szkło. Następnego dnia wieczorem, już z bardzo daleka, spotkaliśmy się z Janem Pawłem II na Tor Vergata. Papież najpierw długo jeździł między sektorami, błogosławiąc młodych, a później, pełen werwy i animuszu wziął udział w kilkugodzinnym radosnym spotkaniu modlitewno-formacyjnym, podczas którego tak dobrze się czuł, że bp Dziwisz czasami musiał Go "uspokajać”. Wieczorem odleciał do Watykanu, zapewniając, że przybędzie przed godz. 10, by odprawić Mszę św. na zakończenie Światowych Dni Młodzieży. Jan Paweł II zawsze zaskakiwał. Tym razem też tak się stało. Chyba nikt nie spodziewał się, że będzie tak strasznie niepunktualny. Helikoptera spodziewaliśmy się ok. godz. 9.30. Niemal 2.300.000 ludzi wpadło w osłupienie, gdy nagle, tuż przed godz. 8 rano papamobile zaczęło przemieszczać się po Tor Vergata w miejscach, gdzie nie było nawet wyznaczonych ścieżek. Papież bardzo długo jeździł po tym 350-hektarowym placu, zbliżając się do każdego młodego pielgrzyma. Po Mszy św. pobłogosławił nas wszystkich i z ogromną serdecznością odprawił do domów - na cały świat.
Następne spotkania odbyły się już w nieco innej formie. On już tak po ludzku nic nie mówił, nie uśmiechał się, nie błogosławił, nawet nie patrzył. Jednak, za każdym razem, gdy klęczałem sam lub z grupą moich pielgrzymów przy grobie Jana Pawła II, czułem się tak, jak podczas dziesięciu wcześniejszych spotkań. On był naprzeciw, spoglądał mi w oczy, uśmiechał się, o coś pytał, a ja nie mogłem nawet wypowiedzieć słowa. Teraz, kiedy świętość Jana Pawła II zostanie oficjalnie potwierdzona wobec całego świata, pozostaje mi tylko dziękować Panu Bogu, że było mi dane osobiście spotkać tego niezwykłego człowieka. Bogu niech będą dzięki za tego papieża!
ks. Łukasz Langenfeld